wtorek, 26 lipca 2011

Czasem się restauracjujemy...

...i nie jest łatwo :). Udaliśmy się wczoraj celem urozmaicenia popołudniowego czasu do niedalekiej, nowo otwartej restauracji. Po wstępnym i podstawowym pytaniu czy posiadają krzesełka dziecięce i pozytywnej odpowiedzi wybraliśmy stolik. Proszę - łatwo, gładko i przyjemnie. Na krótko - Julce bowiem co kilka minut trzeba dostarczać nowych wrażeń by zechciała siedzieć przy wspólnym, rodzinnym stole. Kelner ze swojej strony robił wszystko, podbiegając co czas jakiś z nowymi gadżetami, ale tak naprawdę dopiero pizza była w stanie zainteresować Ją na dłuższą chwilę. Solidny kawałek hawajskiej, w którego wgryzła się odwrotnie - wierzch pizzy kukał więc na Julkowe kolana, tymczasem spód dumnie zerkał ku górze. Nie obyło się bez tutuś oczywiście, a tutuś to cokolwiek w butelce, kartoniku lub kubeczku, mało istotne czy to woda, herbatka czy soczek. Konsumpcja jednak kiedyś się kończy i najlepiej jak wtedy rodzice także są po posiłku, sprzyja to wówczas szybkiej reakcji na dziecięce potrzeby. A jakie są potrzeby dziecka po obiado-kolacji? Huźdu-hiba, huźdu-hiba...na ogródkowych bujaczach. I historia o pewnym aktywnym stworzeniu zatacza koło...







2 komentarze: